Ja
Z sercem, co nigdy umrzeć porządnie nie potrafi.
Trwam, wegetuję jałowo. Nie umieram. A szkoda.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
Z sercem, co nigdy umrzeć porządnie nie potrafi.
Trwam, wegetuję jałowo. Nie umieram. A szkoda.
Pojawia się we mnie ogromna niemoc, wypalenie, zmęczenie. Ludzie nazwaliby to jesienną depresją zapewne, ale ja uparcie dopatruję się przyczyn w czymś innym, nie w jesieni. Mnie pożera Miasto Marazmu, zabija wszystko, dzięki czemu żyłam. Pochłonęła mnie wschodnia nicość, a to, co mogło dać energię, zgubiłam gdzieś w pociągu do Małopolski. Nie potrafię żyć. Nawet nie chodze już mokrymi ulicami, nie mam ochoty widzieć kogokolwiek. Odcinam wszelkie znajomości, bo po co mi one? Wyzbyłam się emocji, więc płasko mi gdzieś jakoś. Zamykam świat jak zwykle do rozmiarów łóżka, któe dryfuje jako jedyne bezpieczne miejsce w całym Wszechmarazmie Krańca Świata. Czasami bywało tak, że chciałam cokolwiek zmieniać, a dziś już nie; dziś dotarła do mnie świadomość, że to, co miałam, straciłam bezpowrotnie i mogę jedynie wegetować z dnia na dzień. Nic nie interesuje, nie pociąga, nie zadowala. Paranoja nawet mnie zostawiła. Jeszcze mam trochę zaburzeń, ale one bledną i rozmywają się. Tęsknię. Upajam głowę Nosowską/Osiecką i ich Kokainą, Zimą i takimi smaczkami. Szarościami w głosie i fakturze.
Pozakręcałam wszystkie kurki w mieszkaniu. Obejrzałam już wszystkie lustra, na każdej ścianie. Zaglądam pod dywany, tylko nie rozumiem, po co.
W zasadzie nic się nie zmieniło. Ani we mnie, ani tutaj. Jednak odczuwam boleśnie stratę i niedopasowanie do rzeczywistości. Dorosłość?
Jestem tragicznie niespójna, twarda teraz, za trzy minuty najchwiejniejsza z najchwiejniejszych. Chodzi o to, żeby szukać? Nie wymyślę niczego nowego, wszystko już było, powstają teraz mniej lub bardziej zmanierowane, nieudolne kopie. Nie chcę. I nie umiem być od nowa. Prowadzę niekończące się dialogi-monologi ze sobą, by cokolwiek zrozumieć, ale to nudne, bezcelowe i jałowe. Nie ma świata, nie ma przyszłości. Skończyło się. A zaraz potem wybudują mi pomnik. Co znaczy, że nie pasuję?
Alkohol wynika z beznadziejności, czy beznadziejność z alkoholu? Z nim źle, bez niego nudno. Chyba nie tak, jak chciałam. Nie z tymi. Paranoiczne wizje z pistoletem, coraz częściej niebezpiecznie. Obiecuję, postaram się, na nowo. Grzecznie, poukładanie, tak, jak oczekujecie. Ukłon w stronę panów i pań! Żadnych aluzji, czysta forma idealności. Na zewnątrz. Zamknęłam książkę, koniec opowieści. Jutro wymyślę coś nowego, o sobie, o świecie, o ludziach.
Zapomniałabym. Jestem tylko ja. Liczby mnogie nie wchodzą w rachubę.
Czasem nie rozumiem i mi jeszcze tak bezdennie smutno, spokojnie, nieograniczenie smutno. Znów pływam i topię się. I wtedy chciałabym mieć Ciebie tu znów. Ah, śniłeś się. To znaczy, że tęsknię, mimo że uparcie wyrzucam Cię z głowy, i, zdaje się, że już to zrobiłam dawno temu? Nie wiem. Chciałabym być dzieckiem na miesiąc. Wyłączyć dorosłą dorosłość. Zostać niesforną Zuzią.
Nie rozumiem procesów w mojej głowie, która funduje mi nowe doświadczenia. Rzeczywistość czy urojenia?
A tak, chciałabym znów pójść z Tobą na herbatę, jak w tamten zimowy, mokry dzień. Tęsknota za wszystkim, co było. Miesza mi się w głowie. I mieszają mi sie oczy. Tych zielonych nie chcę pamiętać, inne zlewają się w jedno.
Warum kann nich ich sondern nur die Tod deine letzte Liebe sein?
Szukam sobie. Mała dziewczynka wyłazi mi nosem.
Ani kawałka mnie tutaj, ani okruszka. Lewituję w niebycie, gdzieś ponad, w bardzo nieokreślonym. Nie ma nic, nic, nic. Nie odnajduję starych miejsc, nie pamiętam, jak smakuje wolność. Błądzę we własnych wspomnieniach. I mam na to totalnie wyjebane.
I nie chcę wracać do błękitów, do których ciągnie niespełnienie. Nie wrócę, nie przyjdę, juz nigdy nie. Chcę nowego. Tylko co zrobić, jeśli pozostało jedynie smutne wypalenie? Rutyna i monotonia, zabiłam siebie gdzieś w kwietniu, chyba nawet nie dożyłam dwudziestych urodzin. Miłe uczucie, pozostać nastolatką. Dwudziestka niech spierdala, nie dotyczy mnie, zatrzymałam swoją śmiercią czas i już zawsze pozostanę w tym miejscu. Oni niech dorastają, kończą szkoły, studia, zaczynają życie dorosłego. Popadam w jakiś obłąkany, skrajny nihilizm. Znów zamykam świat do swojego łóżka, jak co roku. Jak co roku jest maj, który zabija. A kiedy miałeś ten zapach i ocean w oczach, wszystko było prostsze, tak naiwnie dziecinne; nie powiem-tęsknię za kwiatami na naszych ścieżkach, ale to nie ma ani sensu, ani znaczenia, gdy tkwię w mieście pozbawionym życia. W mieście, posiadającym jedynie tory tramwajowe. Nawet deszcz szumi tu kołami samochodów. Czekam na noce umierania z Ciechowskim i innymi, być może bardziej banalnymi, ale jakże sentymentalnymi. Czekam na własną setną śmierć i nieme katharsis. Dziś przepełnia mnie smog obcych ulic, których nienawidzę, choć już nie mam tęsknoty za tamtym miejscem. Strzelę sobie w łeb, wypruję żyły i kolejny raz napiszę Ci esej o okrucieństwie mnie samej w stosunku do swojego i Twojego ciała. Zamknę w słowach i obrazach całe moje plugastwo. Dziś nie wyrwę Ci serca, dziś to ja pozbawię się odczuwania do granic możliwości. Ty masz prawo do życia, a ja nie mam sensu istnienia. W tej beznadziejności nawet struny urywają się, bym nie mogła zapomnieć.
Wiesz, że nie umiem żyć, gdy zbyt długo jestem samotna emocjonalnie. Ty też nie umiesz. Ty zaklejasz dziury byle jakimi łatami. Ja powiększam dziury do rozmiarów kraterów.
Mabye I have been here before
I know this room, I've walked this floor
I used to live alone before I knew you
I've seen your flag on the marble arch
Love is not a victory march
It's a cold and it's a broken Hallelujah
There was a time
You let me know
What's real and going on below
But now you never show it to me, do you?
And remember when I moved in you?
The holy dark was moving to
And every breath we drew was Hallelujah
Maybe there's a god above
And all I ever learned from love
Was how to shoot at someone who out drew you
And it's not a cry you can hear at night,
It's not somebody who's seen the light
It's cold and it's a broken Hallelujah
Pamiętasz?
Bo ja nie zapomnę, nigdy.
...jestem kurwą na telefon, która wyrwie ci serce.
Będę jeszcze setki razy, bo powinnam była urodzić się nie w tym czasie. Teraz nie ma miejsca dla prawdziwych femme fatale, a nią właśnie najpełniej mogłabym się stać. W czarnej sukience, z sznurem pereł. I każdym z nich na smyczy.
Na nocnym stoliku leży brulion i guma, starczy miejsca na miłość i sztukę.
Tylko coś tej miłości nie widać, kurwa.
Bo sztuki aż za dużo. Aż za nudno.
A ja nie chcę, żebyś mnie kochał. Chcę, żebyś mnie pieprzył.
Daj mi spokój.
Złamałaś swoją jedyną zasadę. I wiemy oboje, tak będzie za każdym razem. Cóż, że rok, że tysiące innych w ramionach. Wiedziałam, decydując się pójść z Tobą na piwo, że to tak się skończy. Zbyt długo się nie widzieliśmy. Zbyt głodni byliśmy cudzego ciała. Dziś pierwszy raz w życiu poznałam smak moralniaka. Dziwnie. Obco.
Nienawidzę Cię, gdy wracasz. A zaraz potem tęsknię. Już mi się znudziła dziecięca naiwność i infantylność naszych kontaktów. Chcę Cię mieć teraz, tu, zaraz, natychmiast, całego-fizycznie. I tyle. Później spierdalaj jak najdalej.
Podejdź i podpal swoją skórę. Schowaj swój ból głęboko w sobie. No chodź!
Daj mi odejść. Pozwól na to. Uwolnij mnie od swoich emocjonalnych więzów. Wypuść mnie ze swojego chorego światka, chcę być wreszcie autonomiczna i nie myśleć nocami o Tobie! Jedyne, do czego mogę się przyznać, to to, że tęsknię za Twoją fizycznością.
póki co. Zobaczymy, kiedy coś mnie zabije.
Tymczasem osiągam apogeum. Pełnia.
...mogłabym nosić te szpilki dla Ciebie.
I'm to shy.
I should have kissed you when we are alone.
Przecież ja dalej.
Coraz niżej. Dno.
Wszystko, żeby nie myśleć. Więc pij, upijaj się, wlewaj w siebie jeszcze więcej. Wiesz, jak skończysz. Jesteś taka sama.
Poszukiwanie nowej formy. Bo już wszystko przestało pasować.
Rozrachunek? Szydzę, szydzę, ale nie zapomniałam. Czasami mi jeszcze niebiesko, granatowo.
Nie pachniesz. Nikt nie pachnie. Wszystko wokół dusi i obezwładnia, a gdy eksploduję, powoduję jedynie zniszczenia wewnątrz. W klatce mojego mieszkania i rodziny rozgrywają się co dnia dramaty, wielkie nieporozumienia i moje małe śmierci. Wszyscy jesteśmy tak samo nieświadomi, ale tylko ja usiłuję stanąć na palcach, jak dziecko, by zobaczyć trochę więcej ponad ich głowami. Co z tego, skoro to na nic?
I jeszcze zima. Byle do wiosny-jedyna nadzieja. A tymczasem 3 nad ranem budzi mnie niepokojem.
...gdy kolejny raz potknę się o przeszłość?
witaj, panno D.
Kolejny raz.
Zimno i beznadziejnie.
A On umiera każdego dnia na moich oczach bardziej i bardziej, na własne życzenie. Nie mogę nic zrobić.
Zamknąć wszystkie okna i drzwi!
Odkrywam nowe terytoria, z przerażeniem stwierdzając, że fascynują. A na starych śmieciach powiewa nudą i stagnacją. I kiedy kolejny raz wydaje mi się, że znalazłam, jak zwykle okazuje się to złudzeniem. Powtarzanym uparcie złym wyborem i oceną. A przecież tak się staram...
Gdybyś był,
A nie bywał raz na jakiś czas,
Byłabym wreszcie czyjaś,
A nie bezpańska aż tak.
Gdybyś miał,
A nie miewał czas, i chęć, i gest,
Byłabym na wyłączność,
A nie ogólnie dostępna.
Tak tak, proszę pana. Ciągle to samo.
Nie uwolnię się od Ciebie, nie zapomnę. Co jakiś czas wracasz do mnie, a ja nie umiem nie myśleć. Nie zapomniałam, nie potrafię, nie zrobię tego. Za dużo się wydarzyło, żebym zapomniała. Więc za każdym razem wrócisz do mnie, odbijając się echem od pustych ścian. Bo miałeś oczy, dłonie i usta, i za dużo było chwil z Tobą. I w Jego oczach szukam Twojego światła, w jego dłoniach i ramionach-Twojego zapachu. A tego nie ma, bo tylko Ty miałeś. I wiem, że za każdym razem wrócisz, patrząc mi szyderczo w twarz. A ja nie chcę. Bo do Ciebie czułam za dużo. Do wszystkich innych-tylko pożądanie. Nie chcę pamiętać, nie chcę. Uciekam, jak zwykle, od tego, co przeraża i boli. Nienawidzę Cię chwilami bardziej, niż to możliwe i Ty mnie też. Zatapiam się we własnej beznadziejności i nawet mnie to już nie rusza. 7 przedmiotów do poprawienia, 7 powodów, by przestać istnieć. I jeszcze Ty, i jeszcze on. A mnie nie ma, znikam z dnia na dzień bardziej i bardziej. Ale-co z tego? Ja nie jestem tu ważna. Wiem doskonale, że sama się udupiam na każdym kroku. Chciałabym uciec, zatrzasnąć za sobą drzwi do przeszłości, zapomnieć i żyć kolejny raz od nowa. Tymczasem błądzę w tym bagnie, z którego nie wydostanę się, choćbym chciała. Coraz bardziej egoistyczna i hedonistyczna, interesuje mnie tylko moja własna dupa. Ja ja ja. Zawsze ja. Nienawidzę siebie za to i uwielbiam, skrajności moje ukochane. Nie mam już słów, ambicji, marzeń, chcę tylko zapomnieć i nie myśleć. Nic więcej, więcej nic. Uciec stąd i nie wracać do tych ludzi, którzy oceniają, wartościują i usiłują wprawić w ramy, a ja nieustannie im się wymykam, bo nie jestem ani taka, ani taka. Jestem żadna. Nie pasuję do schematów, bo schemat zakłada jedną możliwość, jedną normę, a ja mam ich w sobie tysiące, zależnie od faz księżyca, pogody, zapachu powietrza i pory roku. Każdy dzień to kreowanie siebie od nowa, to ja zupełnie inna niż wczoraj. Gubię się w tym, nie umiem tego pojąć, męczę się sama ze sobą, ale nie zmienię nic, to przecież ja. I mam dość, dość! Czuję się ograniczona, zamknięta w klatce tego pseudozwiązku, już zaczynam uciekać i plątać się w słowach. A On nie wypuści mnie z rąk tak szybko, wiem o tym. Nie wiem, jak to wytrzymam, skoro potrzebuję ciągle więcej, ciągle biec przed siebie. On nie nadąży, on woli stagnację. Bo wolność ponad wszystko. Ja. Egoizm. Nikim jestem, wiem. Bo tak naprawdę-pieprzona przez wszystkich szmata, dziwka, egoistyczna dziewczynka, której wydaje się, że jest bogiem. Kuszące upokorzenie, przyciąga do siebie jak magnes, a w moich oczach obłęd, bo kocham to. W każdy możliwy sposób. Potrzebuję, jak narkotyk, jak coś nieodzownego do życia. Zbliża się pełnia, znów niepokój, bo będzie źle, toczymy się po równi pochyłej, nabierając zawrotnej prędkości. Nawet słowa pędzą zbyt szybko i pod palcami stają się oklepanymi, wytartymi zwrotami. Nie potrafię już inaczej, zepsułam się definitywnie, bo nie ma Ciebie i już nigdy nie będzie. Za słaba ja, za pusta i niedoskonała. Zawężam świat do mojego łóżka, bo jedynie ono bezpieczne. Obce ściany gryzą, drapią, atakują, oczy drążą i gnębią, a myśli wdzierają się do mojego mózgu i gwałcą go. A ja zrezygnowałam z walki, poddałam się, dręczona egoistycznymi urojeniami, że nie dam rady, nie potrafię, że to mnie przerasta i przeraża, lecz to tylko lenistwo. Bo mogę wszystko, tylko mi się nie chce, nie wymagam od siebie prawie nic. Wolę schować się w łóżku i powiedzieć, że to za dużo i nie mogę. I wierzę w to. A wokół hipokryzja do bólu, Mam jej pełne dłonie i wysypuję, gdzie się tylko da. Nauczyli mnie tego już dawno. Wyrywam się stąd, biegnę dalej i dalej, zostawiam to, co coś znaczy teraz na rzecz nowego, nieznanego. Normalnie. Tylko póżniej nie będę miała do czego wrócić. Tymczasem świat pachnie wiosną, a maj zieleni się i atakuje słońcem. Więc dziwnie.
Wszechświat zastyga w dziwnym oczekiwaniu, a ja z nim. Na pełnię? Może, sama już nie wiem. Coś wokół nieco niepokoi, a ja mam za dużo jakiejś dziwnej energii i mocy. Za łatwo wszystko, zbyt dobrze się układa, boję sie tego. Może za mało rozumiem, albo ograniczam się sama, nie wiem. Szukam, znów szukam i biegnę gdzieś dalej, bo nie potrafię stać w miejscu. Muszę być w ciągłym ruchu. Zatrzymuję się na chwilę przy pewnych osobach, żyję z nimi pewien czas, po czym zostawiam je, bo coś gna mnie naprzód. Nieustający głód czegoś nowego, lepszego, nieznanego. Boję się tego, a jednocześnie pragnę bardziej, niż czegokolwiek innego, niż tego, co znam na pamięć niemal. W bałagan mam w głowie, nie pojmuję, tylko muzyka i taniec. Struny drżą i wibrują pod palcami, tworzą dźwięki, układają je w pulsujący rytm, a ja nim oddycham i karmię się, by mieć siłę. I czekam, czekam na przewrót, na Ciebie, a jednocześnie-znów na siebie samą. I drżę od oczekiwania, od niepewności i strachu. Niejasno, ale to ja, nie dziw się. Ty wiesz, jak to jest. Bo ja ciągle szukam, i Ciebie, i siebie.
a my z wiecznego niepokoju
z przelotów wiatru, z garści cienia
z brzóz przedwieczornych
które stoją nad cichą rzeką zamyślenia.
Nie wiedząc nic. Nieważne.
Boję się. Dwa razy się boję. O siebie i o niego. O moje życie i o jego świat. Wszystko z innej strony. A ja zbieram kawałeczki i udaję, że coś mam, składam od nowa. Oszukując siebie i ich, niedoskonale, obłudnie i fałszywie. A drzewa pachną i uciekniemy razem, w nową rzeczywistość, już mi obiecałeś, Ty i ja. I boję się, bo to zaczyna obciążać mnie odpowiedzialnością. Sama się tego podjęłam, tak. Wypluwam z siebie słowa z największą trudnością. Ani to ładne, ani dosadne, nic, zbiór literek, bo poeta i mistrz przestał być poetą, a stał się zwykłym grafomanem, już dawno. Więc przestałam być muzą i poezją w jednym. A słowa są jak łańcuchy, krępują i nie uwolnię się.
I znów, znów, znów. Ludzie i ja. Dlaczego tak trudno, tak dziwnie? Dotykamy się przez szybę, bo się boję. A Ciebie nie chcę zranić, chcę Ci pokazać inny świat. Ale-tamtemu też chciałam pomóc, a dziś... Dziś źle, a przeszłość wraca. Nie pozwól mi na kolejny błąd, opanuj mnie.
Powroty do przeszłości są
ZŁE.
Przeszłość jest
ZŁA.
i ja też.
Płaczę za Twoje
wszystkie samotne noce
mokre poduszki
które włosami pieścisz
Płaczę za Twoje
chwile milczenia gdy
Ty słów pełen
gryzłeś usta do krwi
Płaczę za Twoje lęki zwątpienia
i wstyd że czasem płaczesz i Ty
za swoje wszystkie osamotnione
kobiety Twego życia
A mówili o mnie że jestem
silna nie złamie mnie nic
a nie wiedzieli że wiecznie
drżałam na wietrze jak liść
Jako ktoś inny...? Powinnam powiedzieć wreszcie-jako ja. Nikogo nie udając, nie grając. Ale-czy umiem? Boję się, ta bardzo się boję, bo nadal jestem małą, niedojrzałą dziewczynką. Nic się nie zmieniło...
...jeszcze lepiej, jeszcze piękniej, bezboleśniej ucieleśnić...
Jakaś niezrozumiała gra, coś wokół mnie, a ja nie chcę nawet rozumieć, bo po co? Nie kręci już to, już nie chcę. I tylko więcej, lepiej, bo ciągle za mało, od zawsze tak było. Ja i moje spaczenia? Nie nazywam, nie próbuję, nie chcę. Jedyne, co jest, to chwila obecna. Nic poza nią. Ani przeszłości, ani przyszłości. Tego, co było, nie pamiętam, zapominam w błyskawicznym tempie, a to, co będzie, nie interesuje.
Jak zwykle.
Zastanawiasz się, czy to było dobre.
A co wtedy czułaś?
Sucker love I always find, someone to bruise and leave behind.
I ptaki śpiewają znów za oknem, wiosna! A Ty nie chcesz pamiętać poprzedniej wiosny, bo nie chcesz pamiętać, jak bardzo byłaś głupia i naiwna. Nie oszukuj się, nadal jesteś.
Wiesz dobrze, że nie umiem inaczej. Nic mnie nie usprawiedliwia.
Znalazłam godnego siebie przeciwnika. Wreszcie.
A po za tym, wiem już jedno. Satysfakcja bez granic. Już nigdy więcej.
Niedosyt.
Nie rób tego, nie warto. Najwyższy czas, żeby ktoś wreszcie strzelił mi w twarz. Za każde słowo, gest i myśl. Za to, co robię. Za to, że zabijam Cię z szyderczym uśmiechem, patrząc Ci prosto w oczy.
Kurwa, dziwka, szmata, ja.
"Chronisz się przed CZYMŚ. Nie chcesz tego do siebie dopuścić, może nawet się obawiasz. Ktoś kiedyś ugryzł cię jeden jedyny raz... jeden, ale mocno."
Pierwszy raz ktoś powiedział mi cokolwiek o mnie na podstawie obserwacji. Trafnie. Chwilowa zamiana ról. W środku mnie coś dziwnego, nie do opanowania, bo odkrywam znów, że jestem wolna. Pusta głowa moja.
"I nagle okazuje się, że nienawidzisz człowieka, wokół którego koncentrował się kiedyś cały Twój świat. I czasem przyłapujesz się na myśli, czy ta cała nienawiść nie bierze się z faktu, że tak naprawdę nadal go kochasz."
Douglas Kennedy
'Grzęzawisko'
Zdradź Najlepszego Przyjaciela.
Skurw się do granic.
I zapomnij.
Już nigdy nikt nic.
Nie próbuj.
Ugryź mnie w ucho.
Nie toleruję siebie.
Wiesz, czemu to wszystko tak? Nie wierz mi i nie ufaj bo jestem kurwą, która wyrwie Ci serce. Nie pozwól na to, żebym Cię dotknęła, bo to zaboli. I Ty też mnie nie dotykaj, bo jeszcze uwierzysz, że mam uczucia. Nie zbliżaj się do mnie, bo spróbujesz oszukiwać się, że ze mną warto rozmawiać. Odsuń się jak najdalej ode mnie, w przeciwnym razie już nigdy nie będzie dobrze. Nie dotykaj mnie w ten sposób, zrozum, że to do niczego nie doprowadzi. Nie myśl o mnie, bo tak będzie lepiej dla Ciebie. Masz zupełnie inne oczy i nie chcę Cię takiego, nie rób tak, nie prowokuj mnie, bo odbiję sobie na Twojej, niczemu nie winnej osobie wszystko, co bolało przez tyle czasu i boli nadal. Nie pozwól mi na to, odejdź już, teraz, nie próbuj walczyć o mnie, bo jesteś na z góry przegranej pozycji. Nie patrz tak na mnie. Nie rób tego, bo będziesz cierpiał, bo potem przestaniemy rozmawiać. Przecież widzę, czuję... Ale nie mogę zrobić nic. Bo jestem kurwą, która wyrwie Ci serce. Tak, to egoizm, nie pozwalać Ci na to, ale już nie chcę takich sytuacji. Tyle się zmieniło, a ja ciągle boję się być blisko. Ile razy już zależało mi, ale nic z tego nie wyszło, bo bałam się? Za dużo. I nie potrafię żyć z jednym człowiekiem dłużej. Zostawiamy siebie nawzajem, bo ja mam chora głowę i kiedy nie radzę sobie z nią, nie umiem rozmawiać. Mam wypaczone postrzeganie świata, drobiazgu urastają do rangi problemów nie do rozwiązania i kończy się przyjaźń i miłość. Za każdym razem. Dlaczego? Chyba znam odpowiedź-bo nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart.
Nie wiem, dlaczego ludzie mówią mi, że jestem dobrym człowiekiem. Żebym się nie zmieniała. Za mało mnie znają, tak dobrze udaję, mam kilka twarzy? Nie potrafię tego pojąć.
Jestem kurwą, która wyrwie Ci serce. Nie zapominaj o tym, gdy znów przychodzisz do mnie, a ja pozwalam Ci na więcej, niż innym. Pamiętaj... I daj mi w końcu spokój, nie chcę Ciebie więcej. Nikogo nie chcę. Zamykam drzwi od mojego pokoju i chcę wierzyć, że po za nim nic już więcej nie istnieje. Dobrze mi z tym. Za dużo ludzi wokół mnie, zbyt wiele obowiązków i próśb, które koniecznie muszę spełnić, nie mogąc odmówić.
Znów jest to samo. Ciągle było. Nic się nie zmieniło od tamtego lata. I znów idę pomiędzy wami i słucham tych rozmów. Ćpun. Ćpun. Ćpun. Wiesz, jak to boli? Nawet nie wiem, co mam zrobić. Dać ci święty spokój, wiem. Nie mogę zrobić nic. Ale to boli, bo nie jesteś obojętny. Ani ty, ani on. I wiem, ufasz mi, on też. Co z tego? Żeby być w porządku w stosunku do was, oszukuję najlepszego przyjaciela. Gdzie tu sens? Gubię się w tym, za długo już. Ćpun, ćpun, ćpun. Ja? Nie wiem, po co. Jesteś od zawsze. Zastanawiam się... o co tu chodzi? I ty, i on. Po co ci kobieta-masz benzo. I po co ci prawdziwy świat, skoro masz wszystko inne. Tak łatwiej, prawda? A ja w tym wszystkim, zawsze obok ciebie... i czasami nie mam już siły, czasem zrobiłabym to samo, co ty...
Zastanawiam się, bo mija czas. Jak długo jeszcze? I Ty? Zdążysz mi powiedzieć, że mnie kochasz, zanim skończy się czas?
(...) każdy z nas ma swoją samotność, jedyną i niepowtarzalną, która nigdy nie jest tożsama z cudzą. Potwór ma wiele głów, wiele twarzy. Każdy ma swój własny szklany klosz. Klosze mogą się do siebie zbliżać, ale nikt nie może wyjść ze swego więzienia, ani tym bardziej wejść do cudzego. Jeżeli chcemy żyć, musimy pogodzić się z faktem, że jesteśmy skazani na duszne powietrze własnego klosza, na nieuleczalną alienację, na pozory bliskości tym boleśniejsze, im bardziej złudne. (...)
Mam pare slow dla Ciebie. Nie chce mi sie. Moze kiedys. Bylo pare mozliwosci.
Tesknie do tamtych chwil, gdy Ty i ja, i stol. O, chyba tyle. A moze cos wiecej? Chyba sie troche gubie. Brak pewnosci.