Kokaina Kokaina
Pojawia się we mnie ogromna niemoc, wypalenie, zmęczenie. Ludzie nazwaliby to jesienną depresją zapewne, ale ja uparcie dopatruję się przyczyn w czymś innym, nie w jesieni. Mnie pożera Miasto Marazmu, zabija wszystko, dzięki czemu żyłam. Pochłonęła mnie wschodnia nicość, a to, co mogło dać energię, zgubiłam gdzieś w pociągu do Małopolski. Nie potrafię żyć. Nawet nie chodze już mokrymi ulicami, nie mam ochoty widzieć kogokolwiek. Odcinam wszelkie znajomości, bo po co mi one? Wyzbyłam się emocji, więc płasko mi gdzieś jakoś. Zamykam świat jak zwykle do rozmiarów łóżka, któe dryfuje jako jedyne bezpieczne miejsce w całym Wszechmarazmie Krańca Świata. Czasami bywało tak, że chciałam cokolwiek zmieniać, a dziś już nie; dziś dotarła do mnie świadomość, że to, co miałam, straciłam bezpowrotnie i mogę jedynie wegetować z dnia na dzień. Nic nie interesuje, nie pociąga, nie zadowala. Paranoja nawet mnie zostawiła. Jeszcze mam trochę zaburzeń, ale one bledną i rozmywają się. Tęsknię. Upajam głowę Nosowską/Osiecką i ich Kokainą, Zimą i takimi smaczkami. Szarościami w głosie i fakturze.
Dodaj komentarz