Wiedzialam, ze cos bedzie nie tak. Od wczoraj....wczoraj bylo juz zle. Ale nieistotne...Nie mam sily na nic. Ciezko jest wstac, otworzyc oczy, podjac wyzwanie nowego, szarego dnia. Nie chce. Najchetniej przelezalabym caly dzien w lozku, tak zawsze. Nie umiem...Czuje sie wypalona, pusta. Wiem, ze to minie, ale teraz, teraz jest mi zle. Czasem wydaje mi sie, ze mimo wszytsko, umiem cieszyc sie glupotami, ale nie dzis. Dzis...zarsane dzis. Tysiace mysli, kazda chora, glupia, beznadziejna, oblakana. Patrze, widze...Nawet nie wiesz, co. Czuje sie tak dziwnie. Musimy do siebie krzyczec, zeby sie porozumiec. Nie umiemy dzis rozmawiac, zly czas. Czuje sie jak smiec, niepotrzebna rzecz, odlozona na polke. Zle czuje sie ze swiadomoscia, ze ci, rzekomo najblizsi, wstydza sie mnie, nie toleruja, nie znosza za to, ze wygladam nie tak, jak oni sobie wymarzyli. Pozornie normalna i szczesliwa rodzina. I niby tak jest...Do czasu. Slowa bola bardziej niz czyny. Czasem wolalabym, zeby mnie uderzyl, niz mowil, mowil, mowil to, co najbardziej boli. Jestem zla, wkurwiona, wsciekla, beznadziejna...Od tak dawna nie czulam takiego ogolnego rozbicia, zawsze bylam w stanie jakos sie pozbierac. Teraz? Nie wazne. "Nalezy uparcie isc naprzod. Nalezy wierzyc znakom." Jutro kolejny dzien. Trzeba znow wlozyc maske szczesliwego czlowieka, zeby ci tam, w szkole, nadal wierzyli, ze ja nie mam problemow, ze jest fajnie i wesolo. Dziekuje tym, ktorzy mimo wszytsko, zawsze sa przy mnie i na ktorych moge liczyc. Duzo mi to daje...Zwykla rozmowa, a taka wazna dla mnie. Wiem, ze jest ktos, kto rozumie...Pierdole juz to wszytsko, nie mam sily, nie chce mi sie. A nadal wierze, ciagle wierze...