Prawda
Moze wreszcie powiesz mi, co tak naprawde o mnie myslisz?
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
Moze wreszcie powiesz mi, co tak naprawde o mnie myslisz?
Duzo sie dzieje. Jak zwykle. Duzo sie zmienia. I dobrze. Chce tego, bo mam juz dosc stania w miejscu. Mam w glowie chaos, jak zwykle. Nie jest mi z tym zle, tylko czasem ten cholerny balagan nie pozwala sie skupic. Doskonale radze sobie ze swoim roztragnieniem, otacza mnie chaotyczna pustka, jakies rozwiane zludzenia, porzucone marzenia. Wstaje, ide od sciany do sciany, obijam sie o sprzety, snuje sie bez celu po niewielkiej przestrzeni mojego pokoju w rytmie punk rocka. W rece wpada mi olowek i kartka-rysuje; ksiazka-czytam; tak ciagle, prawie zawsze. Dookola mnie radosc. Umiem znalezc ja w kazdym najmniejszym otaczajacym mnie kawalku. Teraz wiem, ze dobrze. Dobrze, bo umiem sie cieszyc, tak naprawde. Kiedys myslalam, ze jest fajnie, ze wszytsko ok, ale nie bylo...Widze zmiane. A tak latwo...Kazde rozczarowanie wynagradza mi rozmowa z Przyjacielem, ktory jest na wyciagniecie dloni. Zawsze, keidy Go potrzebuje. Dopiero teraz nauczylam sie to doceniac, ze ktos jest w moim zyciu od poczatku. Nauczylam sie cenic to, co mam od zawsze. Mysle, ze mam naprawde wiele...A co? praie 15 lat, przyjaciol, na ktorych moge zawsze liczyc, radosc z zycia...mam nadzieje na jeszce lepsze jutro. Jeszce chyba drzemie we mnie troche idealow z przed dwoch-trzech lat. Jeszcze wierze...Czasem jest ciezko, ale po deszczu zawsze wychodzi slonce. Jestem niepoprawna optymistka, mimo wszytsko. Nic, nic, nic. Nic, bo po co?
Wiedzialam, ze cos bedzie nie tak. Od wczoraj....wczoraj bylo juz zle. Ale nieistotne...Nie mam sily na nic. Ciezko jest wstac, otworzyc oczy, podjac wyzwanie nowego, szarego dnia. Nie chce. Najchetniej przelezalabym caly dzien w lozku, tak zawsze. Nie umiem...Czuje sie wypalona, pusta. Wiem, ze to minie, ale teraz, teraz jest mi zle. Czasem wydaje mi sie, ze mimo wszytsko, umiem cieszyc sie glupotami, ale nie dzis. Dzis...zarsane dzis. Tysiace mysli, kazda chora, glupia, beznadziejna, oblakana. Patrze, widze...Nawet nie wiesz, co. Czuje sie tak dziwnie. Musimy do siebie krzyczec, zeby sie porozumiec. Nie umiemy dzis rozmawiac, zly czas. Czuje sie jak smiec, niepotrzebna rzecz, odlozona na polke. Zle czuje sie ze swiadomoscia, ze ci, rzekomo najblizsi, wstydza sie mnie, nie toleruja, nie znosza za to, ze wygladam nie tak, jak oni sobie wymarzyli. Pozornie normalna i szczesliwa rodzina. I niby tak jest...Do czasu. Slowa bola bardziej niz czyny. Czasem wolalabym, zeby mnie uderzyl, niz mowil, mowil, mowil to, co najbardziej boli. Jestem zla, wkurwiona, wsciekla, beznadziejna...Od tak dawna nie czulam takiego ogolnego rozbicia, zawsze bylam w stanie jakos sie pozbierac. Teraz? Nie wazne. "Nalezy uparcie isc naprzod. Nalezy wierzyc znakom." Jutro kolejny dzien. Trzeba znow wlozyc maske szczesliwego czlowieka, zeby ci tam, w szkole, nadal wierzyli, ze ja nie mam problemow, ze jest fajnie i wesolo. Dziekuje tym, ktorzy mimo wszytsko, zawsze sa przy mnie i na ktorych moge liczyc. Duzo mi to daje...Zwykla rozmowa, a taka wazna dla mnie. Wiem, ze jest ktos, kto rozumie...Pierdole juz to wszytsko, nie mam sily, nie chce mi sie. A nadal wierze, ciagle wierze...
Udajemy...udajemy doroslych, myslimy, ze jestesmy niewiadomo kim. A tak naprawde, jestesmy tylko blizej nieokreslona istota. Udajemy doroslych, bo wygodnie. Ty, ja, ona, on, oni...Tylu ludzi wokol. No i co z tego? Wszyscy tacy sami, mniej lub wiecej. I to juz nie o to chodzi. I juz nie waznym jest, kto, kiedy, jak, po co, gdzie...Wszystko zlewa sie w jednolita masa, sposrod ktorej czasem ktos wysunie sie, by zaraz znow zniknac. Gubimy sie w szalenczym, bezcelowym biegu na przod-kto lepszy, kto pierwszy, kto szybszy...Bez sensu. Zabijamy marzenia i nadzieje innych, tylko po to, by osiagnac wlasny cel, mscimy sie, odwracamy twarz, pozostawiamy, wracamy, by znow szukac. I tak ciagle. Otacza mnie bezladna szarosc, pozbawiona okreslonej formy, snesu, celu i harmonii. Nawet nie wiem, czy mi to przeszkadza, czy tez nie. Cos widze, jednak oczy zalania mgla. Mgla zapomnienia. Chce na chwile zapomniec o swiecie na zewnatrz. Chce miec spokoj. Staje sie obojetna. Mono, mono, mono. Monotonia, monotematycznosc. Meczy mnie to, ze ciagle ktos wymaga ode mnie pracy, doskonalosc, poswiecenia. A moze to ja sama chce coraz wiecej, coraz lepiej? Nie wiem. Nie wazne. Zmeczylam sie. Swiat pedzi do przodu w zastraszajacym tempie, a mnie to juz poprostu nudzi. Jeszcze troche. Uwierz, jeszcze tylko troche...i wtedy juz bede miala spokoj. Musze uwierzyc. Wtedy sie uda.
Odpowiedz mi: kim tak naprawde jestes...?
Bo juz gubie sie w domyslach, postaciach, obrazach, wersjach...Powiedz mi...Czlowieku, oswiec mnie. Szary, zwykly czlowieku...KIM JESTES?