Uwielbiam zachody u Ciebie i wschody u mnie. Kawałek betonu i niebo do samego nieba. I wtedy cały świat jest mój. Długie noce bez snu i dni w biegu. Unoszenie się ponad wszystkim, bo wtedy nic mnie nie dotyczy, nie należy do mnie. Ubóstwiam promienie słońca, przeświecające przez drzewa, zapach powietrza i to zmęczenie. I spokój, idealny, rozluźniony spokój, bo nic po za tym, co kocham, nie istnieje. Ale już tego nie mam w całości, mam tylko w kawałkach, bo nie można tak zbyt długo. Czy coś sie zmieni? Nie wiem. Porozmawiajmy, kiedy powietrze znów zacznie pachnieć wolnością. Poczekaj, już niedługo. I może będą zachody i wschody, i dni do utraty tchu, tylko po to, żeby na chwilę zapomnieć i znaleźć to, co zgubione. Dziś niemożliwe, bo jestem zołzą i nie chcę nic więcej, poza sobą. I dobrze mi z tym. Pełno skrajności, wychodzę szukać szczęścia gdziekolwiek. A ono tak blisko, chyba? Nieważne, nie dziś. Dobrze tak, zapominam. Nie wierz mi, tak jest łatwiej. Ciebie też potrafię zabić.