Wiosna i znów świat pachnie jegością jego ramion. A ja przestałam pamiętać już jakiś czas temu. Tak dobrze i niedobrze, za dużo stresu. Słowa bez sensu, ja wśród nich, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Za jakiś czas świat może się mi skończyć definitywnie. Boję się jak cholera, nie widzę wyjścia. Próbuję, ciągle próbuję, a jednak nie, nic nigdy udać się nie może. Nie mam wyjścia, nie ma stąd ucieczki. I ja sama, bo inaczej nie można. Mam dość obcego dotyku, oddechu, smaku i zapachu. Wyrzekam się siebie i swojej przeszłości, teraźniejszości, przyszłości. Wczoraj było złe, dziś jest złe, jutro też będzie. Znów nie widzę nic, co pozwalałoby chociaż na chwilę uwierzyć. Ale to normalne, nie przejmuję się. Tylko ten strach, bo świat może skończyć się natychmiast. I mnie już nie będzie, w jednej chwili zapłacę za wszystkie moje błędy. I tylko cisza. Skrajnie wybitnie, bo słońce, a ja kolejny raz nie umiem czuć w pełni tej wiosny. I jegość jego unosi się wokół mnie, chociaż wcale tego nie chcę. Bo wrócił, przypomniał, dostał w łeb i poszedł, a jegość jest.