Beznadzieja
Znow zaczyna mi odwalac. To sie robi niebezpieczne...zaczynam bac sie siebie. Jestem nieobliczalna. Wspomnienia wracaja. Kiedys wsyztsko bylo inne. Ja bylam inna. Nie wiem, co ze soba zrobic. Jestem glupia. Po co ja to robie? Przeciez to glupie. Przeciez chce z tym skonczyc. Nie moge zrozumiec siebie. Tak naprawde, zwykle nie mam powodu. Chce miec nad czyms kontrole. Nad jakas czesca siebie. Bo nie potrafie sie kontrolowac. Wiec szukam. Cialo? Owszem. Psychiki nie potrafie ujarzmic. Wiec cialo. Powlone wyniszczanie sie? Tez. Wiem, ze za kazdym razem coraz bardziej sie w to wkopuje. Ale chce udowodnic sobie, ze nie jestem bezsilna, ze nie potrafie panowac nad soba. A tak naprawde nie umiem! I, mimo, ze chce przestac, nie umiem. Jestem glupia. Jestem beznadziejna. W glowie cos mi sie pierdoli. Myslalam, ze juz jest dobrze...mylilam sie. Dalej nie umiem poradzic sobie z tym co stwarza moj umysl. Nic z tym nie robie. Rak temu bylo tak samo. I jakos wszlam z tego. Ale teraz...teraz chyba sie nie da. Bo to, co mnie ratowalo i dawalo sile, rozsypalo sie, odeszlo, zagubilo sie. Nie chce przeciez znow miec odchyly. Musze cos z tym zrobic. Ale co...?